Mój stary, dobry kumpel
(Nie, nie mówię tutaj o tobie Dominika, choć kilka razy o tobie wspomnę w tym poście). Nawet nie pamiętam od kiedy czytam, lecz na pewno nie byłam dzieckiem, które od dziecka uwielbiało czytać. Wręcz przeciwnie, nie cierpiałam tego robić. Moi rodzice zmuszali mnie, aby wziąć powieść w rękę. Nie zrozumcie mnie źle, co jakiś czas brałam jakąś lekturę, ale nie było to jak dzisiaj, że czytam prawie w każdym wolnym czasie. Dzisiaj opowiem wam historię mojego czytelnictwa, jak to ze mną było i jak to wszystko się zaczęło. Jest to kawał mojego życia, więc będzie to post potężnych rozmiarów.
Do dzisiaj pamiętam, że mój najlepszy kolega z przedszkola najszybciej nauczył się czytać i każdy mu zazdrościł! Jakaż była to rywalizacja, aby ktoś całej grupie poczytał. Jako że, Kacper (tak się nazywał mój przyjaciel) najlepiej z nas czytał, to on najczęściej zasiadał na krześle, kiedy my siedzieliśmy na dywanie, a on na nas patrzał z wyższością i zaczynał czytać. Dzięki temu, że się z nim spotykałam poza terenem przedszkola (niestety nasza przyjaźń nie przetrwała) zachęcił mnie do czytania i nie wiecie co mi polecił! Komiksy Witcha. Moją pierwszą rekomendacją był komiks i to bajki, którą tak średnio lubiłam, no ale stwierdziłam, że jak on przeczytał, to ja też. Niedawno oddałam je do biblioteki, bo kurzyły się na szafce, a ja nie planowałam do nich nigdy zaglądać.
A potem jest nastała podstawówka. W pierwszej klasie podstawówki pani nam czytała "Przygody Mikołajka". Codziennie czytała nam po kilka rozdziałów i do dziś pamiętam, kiedy pani poszła kupić 2 część, kiedy byliśmy na wycieczce (szliśmy na coś do kina, jakby ktoś się zastanawiał). Jako lekturę wybrałam "Mikołajek ma kłopoty" (którą do dzisiaj mam!) i bardzo mi przypadła do gustu. Tylko ciekawe, że do dzisiaj nie przeczytałam kolejnych części. A teraz nastała dziura. Przez kolejne lata podstawówki, tak gdzieś do czwartej klasy czytałam tylko lektury obowiązkowe i dwie lektury dodatkowe (za to, prawie mieszkałam na dworze - prawie nigdy nie było mnie w domu). Pamiętam, że pochłaniając "Awanturę o Basię" Kornela Makuszyńskiego prawie nic z niej nie rozumiałam, a czytałam ją z mamą. Tak szczerze, robiłyśmy coś-ala read-a-long, bo przeczytaniu każdego rozdziału, omawiałyśmy go.
Oczywiście zdarzały się wyjątki, jak na przykład "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montogomery. Przeczytałam wszystkie książki z serii od razu, oprócz 2 ostatnich części (niedawno postanowiłam, że przeczytam je wszystkie od początku). Byłam nimi tak zafascynowana, że kiedy mieliśmy przedstawić pomysły na ulepszenie klasy, powiedziałam, że powinnyśmy więcej czytać wspólnie. Nie wiem czy mnie wysłuchano, ale rok później mieliśmy 1 w tygodniu lekcję literatury, co było lekkim tragizmem. Miliony słówek i czytanie do domu nikomu się nie podobała. I w ogóle co za historie mi pochłanialiśmy? Wiem, że klasy o kilka lat starsze czytały parodię "Zmierzchu" Stephanie Meyer. Poziom literatury zdecydowanie na plus. Tak czy siak, lekcje literatury z roku na rok robiły coraz gorsze. Co rok szkolny, to nowa nauczycielka, jedna gorsza od drugiej. I co za bestsellery wybierały, podobno miliony egzemplarzy zostały sprzedane (ciekawe gdzie, do szkół?).
Dzięki tym lekcjom stwierdziłam, że czytanie jest fe i, że nie będę brać do ręki żadnych książek. I wtedy, Dominika mi powiedziała, że czyta (nawet pamiętam, gdzie wymówiła te słowa - wchodząc pod górkę, żeby znaleźć się na starym boisku, dzisiaj stoi tam orlik. Wreszcie, dzisiaj nie trzeba się bać, że jakiś wąż wyskoczy Ci z chaszczy, bo trawa była do pasa.). Ostatnio nawet wspominałyśmy tę sytuację. Dominika do dziś pamięta, jak jej odpowiedziałam - 'To ty czytasz???'. Jak widzicie moje zdziwienie było dość dużo, bo ja, jako osoba mająca wykopaliska w piaskownicy (szukaliśmy dinozaurów i niebieskiego piachu) nie wyobrażałam sobie siebie z jakąkolwiek literaturą w ręku. Tak czy owak, spytałam Dominikę co mi poleca. Wtedy miałyśmy jakaś fazę na konie, ponieważ wszystkie rekomendacje były o koniach. Ja się tak napaliłam, że od razu chciałam lecieć do biblioteki, ale mogłam tam pojechać dopiero następnego dnia. I tak się zaczął nowy rozdział mojego czytelnictwa.
Wtedy zaczęłam czytać strasznie dużo. Do dziś mam taki zeszyt w którym mam zapisane 3/4 powieści, które pochłonęłam w życiu. Było to coś takiego jak lubimy.czytać, tylko, że na papierze. Wiecie, ja tak średnio ogarniałam komputery (kogo tu oszukuję, nadal ich nie ogarniam) i umiałam wejść na facebooka i gry.pl i nie wiem jak trafiłam na lubimy.czytać. Przez jeden cały dzień przerzucałam wszystkie lektury na lubimy.czytać. Od razu zadzwoniłam do Dominiki i jej opowiedziałam o tym portalu. Tam się pojawiły pierwsze rekomendacje. Tam, poznałam książki paranormal romance, czyli powieści, które od piątej klasy podstawówki do około pierwszej klasy gimnazjum namiętnie czytałam. Ostatnio ten związek się skończył i się już tak często z tego typu lekturami nie widujemy. W drugiej klasie gimnazjum zaczęłam czytać więcej obyczajówek i więcej fantastyki na poziomie.
Nie wiem dokąd zmierzam z moim czytelnictwem. Może kiedyś będę czytać tylko książki pokroju "50 twarzy Greya" lub będę udawać, że jestem ambitniejsza, niż jestem w rzeczywistości i będę pochłaniać tylko klasykę. Już teraz zauważyłam, że nie interesują mnie powieści, które powstały kiedy "Zmierzch" był popularny. Naprawdę nie wiem ile razy można czytać o tym samym? Tekst w stylu "Wstrzymałam oddech, a on zaczął mnie całować" (ciekawe, dlaczego, żadna z bohaterek się jeszcze nie udusiła?) już mnie nie ciekawi i zauważyłam, że coraz rzadziej znajdują się tego typu powieści na mojej półce z lekturami do przeczytania. Tylko od czasu do czasu sięgam po takie książki, są to takie powieści guilty pleasure.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No i proszę, kto by pomyślał, że z Ciebie taka książkoholiczka wyrośnie ;)
OdpowiedzUsuńTo daje mi nadzieję, że mojej kuzynce się polepszy, bo jak ostatnio rozmawiałam z ciocią to załamywała ręce i mówiła, że już nie wie co ma zrobić, żeby temu dziecku uświadomić, że czytanie jest najzwyczajniej w świecie fajne, haha
Bardzo spodobał mi się fragment o wykopaliskach w piaskownicy i wchodzeniu na górkę, bo już żaden waż z chaszczy nie wyskoczy :D
OdpowiedzUsuńZ dzieciństwa pamiętam ''Dzieci z Bullerbyn''. Przeczytałam je trzy razy. Ostatni raz chyba w szóstej klasie, aż pani bibliotekarka się dziwnie na mnie spojrzała ;)
Podoba mi się ten sentymentalny wpis :3 Miałam dużo przygód czytelniczych, dla mnie powieści typu wspomniany "Zmierzch" są wręcz odstręczające, jakoś... nie umiem do nich podejść, nie lubię ich.
OdpowiedzUsuń