Cecilia Ahern: Love, Rosie
Niektóre książki tylko udowadniają, że życie (mówiąc brutalnie) jest do dupy. Tylko czasem są przebłyski 'tej świetności', że wszystko idzie po twojej myśli i każdy znajdzie swoją drugą połówkę. Nie lubię książek sztucznych, to znaczy takich w których wszystkie okay i najtrudniejszym problemem do pokonania jest którego chłopaka wybrać. Cecilia Ahern, napisała bardzo specyficzną, ale (niestety!) bardzo prawdziwą książkę, która bardzo przypadła mi do gustu.
Rosie i Alex są najlepszymi przyjaciółmi od dzieciństwa (tak, przyjaźń damsko-męska istnieje!). Możemy śledzić ich perypetie od pierwszych klas podstawówki, po gimnazjum i liceum. Oboje chcą się wybrać na studia, Alex idzie na medycynę, a Rosie planuje wybrać się na hotelarstwo (uwielbia hotele). Niestety, życie nie jest takie proste, o czym boleśnie się przekonują. Na początku Alex musi wyjechać do Bostonu ze swoimi rodzicami. Następnie Rosie na imprezie zachodzi w ciążę i nie może jechać na studia.
Tak jak już na początku wspominałam, autorka udowodniła nam, że życie jest do dupy i niestety tak jest naprawdę. Na tych, na których najbardziej nam zależy odchodzą, albo los sprawia, że za szybko się z nimi rozstajemy i potem się mijamy. Ta książka uświadomiła mi, że (jednak!) warto się cieszyć się z życia, bo czasem spotka Cię, mój drogi czytelniku coś miłego, spełnisz jakieś swoje marzenie. Życie jest zbyt krótkie, żeby je tracić. Kiedy upadniesz, wstań, bądź silniejszy! Kiedy już będziesz miał/-a 80 lat, będziesz mógł/mogła dumnie powiedzieć 'Żyć jest piękne!'.
Bohaterów bardzo polubiłam i strasznie się z nimi zżyłam. Żal mi było odkładać książkę na półkę wiedząc, że nie ma drugiej części, że to koniec, że nie będzie ciągu dalszego i, że mogę wrócić do tej historii, albo przez film, albo wracając do lektury. Coś czuję, że już niedługo (czytaj w przyszłym roku lub za dwa lata) przeczytam "Love, Rosie" ponownie i kolejny raz zakocham się w bohaterach i przesłaniu. Autorka bardzo dobrze wykreowała postacie, były one nietuzinkowe i bardzo realistyczne.
Pomimo tego, że książka ma ponad 500 stron, to udało mi się ją przeczytać bardzo szybko. Na początku nie mogłam przyzwyczaić do formy, w jakiej jest napisana ta powieść - przez maile, listy i SMS'sy. Skakaliśmy w tę i z powrotem, ale po pierwszych 50 stronach już dało się zrozumieć i wszystko ogarnąć. Mając tyle rzeczy na głowie, zdziwiłam się kiedy po 2 dniach czytania byłam na 300 stronie. Oprócz bardzo dobrego warsztatu autorki, Cecilii Ahern, bardzo mocno zżyłam się z bohaterami i przeżywałam z nimi tę historię.
Podsumowanie: Naprawdę, już dawno nie czytałam tak wciągającej książki jak "Love, Rosie". Czytałam z zapartym tchem i trzymałam kciuki za naszą dwójkę, lecz autorka zadbała, żeby zawsze mieli problemy i kłody pod nogami. Obejrzałam również film z Samem Claffinem i Lily Collis, ale o nim będzie osobny film, ale ta ekranizacja, była po prostu genialna! Z przyjemnością, kiedyś odświeżę sobie obie wersje "Love, Rosie" i wiem, że historia tej dwójki jakoś dziwnie na mnie wpłynęła i zamieszkała w moim zmarzniętym i twardym jak skała sercu, które niechętnie wpuszcza nowych gości.
Love, Rosie (Na końcu tęczy), Cecilia Ahern, Wydawnictwo Akurat, 2014.
Moja ocena: 6/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Książkę przeczytam, a następnie obejrzę film :)
OdpowiedzUsuńJa też planuję przeczytać książkę, a potem film, mam nadzieję, że się nie zawiodę :)
OdpowiedzUsuńskończyłam ją dzisiaj i jestem zachwycona!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że książka Ci się podobała. Ja także pokochałam ją całym sercem. Zgodzę się z Tobą- autorka faktycznie nie owija w bawełnę i pokazuje, jakiego kopniaka w tyłek może dać nam życie.
OdpowiedzUsuń